Relacja

Dwa Brzegi 2010: Dopłynęliśmy do brzegu

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/Dwa+Brzegi+2010%3A+Dop%C5%82yn%C4%99li%C5%9Bmy+do+brzegu-63737
ŁM: Festiwal, festiwal i po festiwalu. W sobotę zamknięto oficjalnie czwartą odsłonę Dwóch Brzegów. Na zakończenie pokazano dwa filmy: "Czeski błąd" oraz "The Doors: Historia nieopowiedziana". Nasi dystrybutorzy jak zawsze zaimponowali mi pomysłowością w wymyślaniu durnych polskich tytułów. Weźmy "Historię nieopowiedzianą", która w oryginale nazywa się "When You're Strange". Zachęcony tytułem czekałem na jakieś nieznane fakty dotyczące grupy Jima Morrisona i, oczywiście, nie doczekałem się. Dokument Toma DiCillo to klasyczna hagiografia świętego rockandrollowca.



MB: Tytuł istotnie wprowadza w błąd, natomiast w filmie Toma DiCillo (reżysera "Filmowego zawrotu głowy", uzdolnionego operatora filmowego) mamy dwa nowe tony, ciche, ale jednak. Jeden to próba wyciągnięcia z cienia pozostałych członków zespołu, drugi to całkiem interesujące splecenie historii o zespole The Doors z historią Stanów Zjednoczonych, przemianami społecznymi, wojną w Wietnamie... A co do hagiografii to istotnie, reżyser portretuje swego bohatera z dużym podziwem, lecz przecież nie szczędzi mu również krytyki, próbuje jakoś połączyć różne mity na temat Morrisona, tego świętego pijaka, szamana, rockandrollowego poety, niespokojnego ducha. "The Doors. Historia..." jest filmem ciekawym, lecz dość schematycznym jeśli chodzi o filmową formę i tu nieco się zawiodłam na DiCillo i na jego wizualnej wyobraźni. Fabularyzowane wstawki, operowanie materiałem archiwalnym jest przewidywalne a piosenki The Doors właściwie bronią się same, tak jak i archiwalia z charyzmatycznym Morrisonem. Film o zespole to trochę taki samograj, robi się sam.

ŁM: Na plus trzeba reżyserowi zaliczyć, że wygrzebał naprawdę sporo archiwaliów, a potem zmontował to tak, że "Historię nieopowiedzianą" ogląda się jak niezły rockowy koncert. Nie zgodzę się z Tobą w kwestii wyciągnięcia z cienia pozostałych Doorsów. Choć zespół nagrał po śmierci Morrisona jeszcze dwa albumy, twórcy nie wspominają o tym ani słowem. The Doors to dla nich tylko Morrison. I te nadęte komentarze wygłaszane przez Johnny'ego Deppa: "Dla jednych był poetą uwięzionym między niebem a ziemią". Ja rozumiem, że przy kręceniu filmu o idolu trudno jest zachować obiektywizm, ale są chyba jakieś granice!

MB: Wiesz, mówię o próbie, na przykład mamy w filmie moment, gdy reżyser charakteryzuje muzykę zespołu, jej odmienność, budowaną na niezwykłych połączeniach, kreatywnym wykorzystaniu całego instrumentarium, wtedy przedstawia pozostałych członków zespołu i ich wkład w całe muzyczne przedsięwzięcie, o Morrisonie kilkakrotnie słyszymy, że nigdy nie szkolił głosu, nie umiał czytać nut... Pewnie, reżyser zaraz to łagodzi przyklejając liderowi łatkę geniusza, lecz i tak myślę, że po filmie można nabrać przekonania, że legenda Morrisona nie byłaby możliwa, gdyby nie pozostali członkowie zespołu, którzy – trzymając się pompatycznej retoryki – nauczyli rockandrollowego świętego latać. DiCillo rzutuje swoją opowieść muzyczną na amerykańską historię, być może nie tylko śmierć Morrisona decyduje o zakończeniu narracji, ale też zmiana, która dokonała się w Ameryce, wygasanie ruchów kontrkulturowych, kryzys związany ze świadomością konieczności zakończenia wojny wietnamskiej, prezydentura Nixona...

ŁM: Amerykanie przestali potrzebować natchnionych buntowników. Morrison zrobił swoje, Morrison może odejść. Strasznie okrutna puenta.

MB: No wiesz, może nie tak dosłownie, lecz coś w tym jest. Idole, by pozostać nieśmiertelnymi żyją intensywnie, umierają młodo, spalają się na oczach żądnej krwi i emocji gawiedzi. Pozostała legenda, stosy fotografii idola o falujących włosach, amerykańskiego Jezusa, niewinnego i grzesznego jednocześnie, fragmenty koncertów, płyty, a w końcu szeregi wyznawców i fanów... Historia The Doors się zakończyła ale legenda trwa... Otwarte wciąż karty historii eksploatuje inny film z dnia zakończenia festiwalu, film o którym wspomniałeś - "Czeski błąd" Jana Hřebejka. To film nieco inny od pozostałych obrazów tego reżysera, może poważniejszy w tonacji, problematyce... "Czeski błąd" to historia dotycząca rozliczeń z przeszłością okresu komunizmu, wpisana w losy pewnej zwyczajnej na pozór czeskiej rodziny... No i właśnie, znów ten nieszczęsny polski tytuł...



ŁM: Dystrybutorom wydaje się, że umieszczenie w tytule słowa "Czechy" bądź "czeski" automatycznie gwarantuje powodzenie u widowni. Hřebejk padł ich ofiarą już drugi raz. Jego wcześniejszy film przetłumaczono u nas jako "Do Czech razy sztuka". Wróćmy jednak do meritum: na czym polega ów błąd naszych sąsiadów z południa? I co oznacza podtytuł zaczerpnięty z "Żartu" Kundery: Wszystko zostanie zapomniane i nic nie zostanie naprawione?

MB: Filmowi bohaterowie popełniają wiele błędów i samo słowo "błąd" w filmie wielokrotnie się pojawia, stąd polski tytuł pod tym względem nie jest tak całkiem z kosmosu. Choć z drugiej strony czeski błąd brzmi jak coś w gruncie rzeczy błahego, łatwego do poprawki. Film tak błahy jednak nie jest, bardzo ciekawy, wieloznaczny, z obecnym wciąż żartem, lecz może jeszcze bardziej przewrotnym i gorzkim niż zwykle. Tak jak i w poprzednich filmach reżysera mamy bohaterów, którzy nagle zmuszeni są do konfrontacji z rzeczywistością – z chorobą, zdradą, a w końcu z tajemnicą z przeszłości, której rozwikłanie kompletnie odmienia ich życie. To taki przysłowiowy trup w szafie, który wypadając z niej z impetem strąca ze stołu filiżanki i smakowite ciasto a rodzinną sielankę zamienia w psychodramę. Film właściwie rozpoczyna sekwencja lekarskiej diagnozy, urasta ona do pewnej metafory. Oto reżyser próbuje zdiagnozować czeskie społeczeństwo pod kątem nosicielstwa różnych chorób, między innymi utraty pamięci zbiorowej, nawykowego łagodzenia konfliktów moralnych, skłonności do tchórzostwa... Czy wszystko zostanie zapomniane? Na to pytanie muszą widzowie odpowiedzieć sobie sami, jest to jedna z wspanialszych cech kina Hřebejka, że pozostawia nam miejsce na interpretację. Kinematografie krajów postkomunistycznych próbują pamiętać, choć kształt tej filmowej pamięci jest różny w różnych krajach i nierzadko wciąż pozostaje kwestią sporną.

ŁM: "Czeski błąd" trafi do kin już we wrześniu. Wtedy będziemy mieli więcej czasu, by porozmawiać o filmie Hrebejka. Tymczasem proponuję szybkie podsumowanie: najlepszy i najgorszy obraz festiwalu. W pierwszej kategorii zwycięża u mnie "Królestwo zwierząt" (pierwszorzędny dramat kryminalny), w drugiej "Miyoko" (ekranizacja komiksu dla niewyżytych erotomanów).

MB: Trzymam Cię za słowo w kwestii "Czeskiego błędu", a co do filmów, pierwsze miejsce "Królestwo zwierząt" - tu jesteśmy zgodni, na podium australijski film dzieli się jednak złotem z z "Czeskim błędem". Co do miejsca ostatniego wolałabym nie wydawać werdyktu.

ŁM: Niech Ci będzie. Na koniec dodam tylko, że pokazywane na festiwalu premiery trochę mnie rozczarowały. Oprócz "Królestwa" nie znalazłem na Dwóch Brzegach żadnego objawienia.

MB: Mnie podobały się na festiwalu interesujące retrospektywy (w tym spotkanie z kinem Dreyera) oraz sekcja komiksowa. Ja nie oczekiwałam objawień, zatem nie jestem zawiedziona, marzy mi się jednak na Dwóch Brzegach wyraźnie wyodrębniona sekcja z kinem środkowo-europejskim. To byłoby coś... Halo, czy organizatorzy mnie słyszą?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones